Tales of Zestiria
Autor nie podał jeszcze opisu w twoim języku.
Two nations fight for supremacy and the fate of the realm lies in the hands of Sorey, an inquisitive young adventurer who takes on the burden of becoming the Shepherd, the one the legends foretold would become the savior of all. • A Whole New World – Explore a medieval fantasy world with cues taken from classic literature and wide and expansive environments • Instant Aggression – Seamless transitions from exploration to the trademark Tales of real-time battle system skirmishes • Fusion Battle System – Strategically fuse two characters together in battle into a more powerful form to achieve victory against vicious enemies • The Echoes of Lore – Follow the exploits of Sorey on his mission as the Shepherd told through real-time and animated cut-scenes with the original Japanese voice overs or newly added English voices
Steam User 0
Trzeci Tales of zaliczony :))
Steam User 0
straszny średniak
Steam User 0
git
Steam User 0
That’s what The Shepherd can do!
Historia tym razem jest bardziej w klimatach przygodowych. Po Vesperii czy Symphonii wypada wręcz luzacko. Może przesadzam, jest kilka zagęszczonych momentów pod koniec gry, ale to zaledwie fragment. Główny bohater, Sorey, mieszka ze swoim przyjacielem Mikleo w oddalonej od świata wiosce Serafów. To istoty niewidoczne dla zwykłych ludzi, które żyją obok nich i mają swój wpływ na świat. Resztę trzeba odkryć samemu. Jako, że opowieść jest prosta do bólu, lepiej nie zdradzać zbyt dużo. Fabuła jest klasyczną przygodą fantasy, ma kilka dobrych momentów ale niczym nas nie zaskoczy. Jest poprowadzona poprawnie. Najbardziej podobały mi się strzępy wspomnień, znajdowane za sprawą Iris Gemów – są niesamowicie klimatyczne i ładnie układają się w całość.
Na szczęście sami bohaterowie wypadają już dużo lepiej i dają się polubić bardzo szybko. Niby każdy jest kliszą klasycznych jRPGowych charakterów, ale jednak nie do końca i unikają popadania w skrajności czy patos, co dla mnie bardzo ważne. Mają też swoje tajemnice. Taki Sorey to prosty, dobroduszny chłopak, zawsze uśmiechnięty, każdemu pomoże i szanuje wartość życia. I kilka razy nawet to dosadnie mówi, ale nigdy nie przekracza granicy – czym deklasuje takiego Alphena moim zdaniem, który miał większy potencjał ze swoim dossier.
Na szczególną uwagę zasługują skity. Ze wszystkich Talesów, w które grałem, tutaj są najlepsze. Ładnie narysowane, angielski dubbing jest świetny, bywają przezabawne a Zaveid i Edna wymiatają!
Haven’t felt that thrill in a while!
Walka jest bardzo satysfakcjonująca. Układ człowiek-seraf i wszystko co za tym idzie było dla mnie przyjemną odmianą. Zasada kamień-papier-nożyce w skillach (Martial Artes, Hidden Artes, Seraphic Artes), wrażliwości na element i rasę, łączenie kombosów, Armatization (fuzja dwóch postaci w jedną) i praktycznie dowolność w miksowaniu tego wszystkiego sprawia frajdę, zwłaszcza jak się to opanuje. Jeden z najlepiej zaprojektowanych systemów walki, jakie widziałem. Główną jego wadą jest kamera. Przy walce z jednym przeciwnikiem nie ma problemu, ale kiedy jest ich więcej, nie widzimy za bardzo co się dzieje dwa metry dalej. Szczytem natomiast są niektóre dungeony – kamera potrafi się zaciąć w kącie i widzimy strzępy poligonów i rozmemłane tekstury, reszta na czuja i na słuch. Czytając opinie wcześniej myślałem, że jest to sporadyczne, jednak w wersji na PC doświadczałem tego bardzo często.
Remember to take good care of your equipment!
Kolejnym zaskoczeniem był odlot, jaki zaserwował mi rozwój przedmiotów. To najbardziej grinderski system, jaki widziałem. Dość napisać, że przedmioty nie są unikalne, niepowtarzalne, tylko każdy możemy „złączyć” ze sobą zyskując wersję +1. I tak do 99, a to jeszcze nie koniec. Każdy przedmiot ma 4 miejsca na umiejętności, z czego 3 z nich zawsze są losowe, przy łączeniu tworzą kolejne (jest ich chyba 100 czy coś koło tego) a same umiejętności mają swoje grupy, które układają się na tablicy bonusowej, dodając kolejne premie. Przedmioty można też zakląć (Sanctification) przez co podwajamy bonus z umiejętności w pierwszym slocie. Pod koniec gry znajdujemy przedmioty dla każdej postaci, które możemy ulepszać z użyciem dowolnego przedmiotu tej samej klasy. Po ulepszeniu tego tzw. „śmieciowego” itemu do +99 i ofiarowaniu go w menu Lord of the Land odblokujemy możliwość losowania się wzmocnionych wersji umiejętności w przedmiotach – do x2 na poziomie Moderate i x3 na Hard i wyżej. A to wszystko to tylko mały wycinek.
Tak, to najbardziej przemyślany, grinderski i odjechany system, jaki widziałem. A rządzi nim RNG. Sam wymaksowałem około 10 przedmiotów do 99 i dalej nie miałem siły, ale zabawa jest przednia. Zapomniałem dodać, że ulepszanie kosztuje tony Gald a same przedmioty też wbijają poziomy, co odblokowuje skille i zmniejsza koszt ulepszania.
Ciekawie ma się sprawa poziomu trudności, który możemy zmieniać w każdej chwili. Gdy tylko poczułem się pewnie w walce, szybko zwiększyłem poziom z Normal do Moderate i następnie na Hard. Oprócz wpływu na ogólną siłę potworów i ich dropu, wpływa też na czas czarowania czy staggerowania. Wyższy poziom trudności zmniejsza ilość zdobywanego doświadczenia, ale zwiększa drop przedmiotów i Gald, a także bonusy wynikające z rasy i elementu. I tak zostając na Hardzie ubiłem ostatecznego bossa, nie bez problemów zresztą. Moja pewność siebie szybko stopniała, gdy udałem się do post-game dungeona. Po krótkim czasie musiałem zmniejszyć na Normal, gdyż nie dawałem rady a bossowie wgniatali mnie w ziemię. Zwłaszcza pewna para znana z poprzednich części. Warto zaznaczyć, że nawet na Normalu łatwo można wtopić – bez opanowania podstaw pasek życia znika szybciutko, a o bezczelnym tankowaniu wszystkiego można zapomnieć.
He spotted us... ‘cuz he can read the wind!
Wypadałoby napisać parę słów o grafice. W tego typu grach ma ona dla mnie wartość czwartorzędną, ale miło jeśli jej design jest spójny, tak jak tu. Pięknie zaprojektowanych i szczegółowych wnętrz raczej nie ma, co wynika również ze swobodnej kamery. Postacie wyglądają ładnie a ich projekty nie zostawiają wątpliwości, z jaką serią mamy do czynienia. Mimika jest prosta ale doskonale oddaje emocje, chyba najlepiej ze wszystkich części w które grałem, oprócz Arise. Tekstury może nie zachwycają rozdzielczością, ale wszystko jest klimatyczne i szybko zapomniałem o nienajlepszym wrażeniu, z jakim zostawiła mnie pierwsza lokacja – no właśnie, najgorzej zestarzało się otoczenie, a szczególnie podziemia wydawały mi się ubogie i generyczne. Cóż, od premiery minęło 10 lat.
Oh yeah, that’s love for sure!
Dźwiękowo jest bardzo dobrze, wszystko jest na miejscu, nie uświadczyłem żadnych zgrzytów. Na pochwałę zasługuje, raz kolejny, ścieżka dźwiękowa autorstwa Motoi Sakuraby. Jest pięknie zaaranżowana, zawiera przeróżne nastroje i style muzyczne. I w końcu mogę też pochwalić samo brzmienie, bo wszystko jest naturalne i robi wrażenie. Fani tego pana, tacy jak ja, powinni być usatysfakcjonowani. A dla nie-fanów muzyka też spełnia swoją rolę. Mój ulubiony to minimalistyczny „Within the Holy Tranquility” – nieraz zatrzymywałem się w jaskiniach tylko po to, by się w nim zanurzyć.
Choć fabuła jest lekka i bez zawiłości, to potrafi wciągnąć. Muzyka jest wspaniała a rozgrywka głęboka i pełna niuansów, a do tego zapewnia masę grindu. Dla zwolenników serii Tales pozycja obowiązkowa, dla pozostałych to solidny jRPG.
Moja ocena: 8/10